Na pierwszy rzut oka wygląda jak zwykła ciężarówka, tylko że napompowana sterydami i ulepiona z samej stali. W rzeczywistości Scammell Commander to nie byle pojazd, ale jeden z najbardziej charakterystycznych transporterów ciężkiego sprzętu w historii brytyjskiej armii. Maszyna, która powstała nie dla kaprysu, ale z zimnowojennej konieczności – bo kiedy twój czołg waży ponad 60 ton, zwykły TIR odpada w przedbiegach.
Historia zaczyna się na przełomie lat 70. i 80. Brytyjczycy szykowali się do wprowadzenia nowego czołgu – Challengera 1. Potwór ważył więcej niż wszystkie poprzednie konstrukcje, a stare transportery zwyczajnie się pod nim uginały. Potrzebny był więc zupełnie nowy koń pociągowy, taki, który wciągnie na plecy stalowego kolosa i jeszcze przy tym nie sapnie. Tak narodził się Commander – dzieło firmy Scammell, która od dekad specjalizowała się w ciężarowych olbrzymach.
W liczbach wygląda to tak: sam ciągnik ważył około 20 ton, a pod maską (choć to bardziej pancerny pancerz niż maska) pracował silnik Perkins Eagle o mocy 625 koni mechanicznych. Dla porównania – to tyle, co w dwóch nowoczesnych lokomotywach spalinowych typu manewrowego, a wszystko upchnięte w kabinie drogowej ciężarówki. Skrzynia ZF o ośmiu biegach przerzucała tę moc na układ 6×4, a całość mogła ciągnąć zestaw o masie ponad 100 ton. Brzmi abstrakcyjnie? A jednak tak właśnie było – Commander woził Challengery jakby to były worki ziemniaków.
Zestaw z naczepą miał długość ponad 20 metrów i mieścił w kabinie czteroosobową załogę: kierowcę, pomocnika, dowódcę i mechanika. Dlaczego aż tylu ludzi? Bo operacja załadunku czołgu nie polegała na zwykłym „wrzuć i jedź”. Trzeba było wciągnąć pojazd, zabezpieczyć go linami i łańcuchami, a potem jeszcze mieć kogoś, kto potrafił w polowych warunkach naprawić ten stalowy kolos, gdyby odmówił posłuszeństwa.
Najważniejsze lata Commandera upływały w Niemczech Zachodnich. To tam, w ramach British Army of the Rhine, pełnił rolę stalowego taksówkarza, gotowego w każdej chwili przerzucić czołgi na front, gdyby zimna wojna przestała być zimna. Z jednej strony był potężny, z drugiej – zaskakująco szybki. Potrafił rozwinąć do 70 km/h, co jak na ponad 100-tonowy zestaw było wynikiem godnym wpisu do księgi „dziwnych rekordów Guinnessa”.
Nie zatrzymał się jednak tylko na brytyjskich koszarach. Trafił też do armii Jordanii i Omanu, gdzie przez lata pełnił dokładnie tę samą rolę – stalowego wołu roboczego do zadań specjalnych.
Ciekawostką jest, że Commander był jednym z ostatnich wielkich projektów Scammella. Firma została wchłonięta przez Leylanda, a cała epoka brytyjskich gigantów drogowych powoli się kończyła. Tym bardziej warto o nim pamiętać – bo to pojazd, który w cieniu czołgów i haubic wykonywał pracę nie mniej istotną.
A teraz czas na najlepsze – film z pokazów w South Cerney, gdzie Scammell Commander znów pokazał klasę. Obejrzyj i daj znać w komentarzu, co sądzisz o tym kolosie!
Youtube
Warto też zobaczyć!
-
MAZ-7907 to projekt, który nigdy nie trafił do armii, ale do dziś rozpala wyobraźnię pasjonatów maszyn. Inżynieryjny absurd, czy majstersztyk?