Wyobraź sobie pojazd tak duży, że wygląda jak skrzyżowanie autobusu z czołgiem. Antarctic Snow Cruiser, znany też jako „Pingwin na kółkach”, miał być marzeniem polarników. 17 metrów długości, 6 metrów szerokości i prawie 36 ton masy. Brzmi jak przepis na sukces? Tylko pozornie.
Historia powstania
Pomysł na budowę Antarctic Snow Cruiser zrodził się po dramatycznej akcji ratunkowej admirała Richarda Byrda w 1934 roku. Podczas samotnej misji meteorologicznej Byrd zaczął nadawać dziwne komunikaty radiowe. Dr Thomas Poulter, jego zastępca, podjął próbę dotarcia do niego, lecz ekstremalne warunki i awarie sprzętu zmusiły ekipę do kilkukrotnego zawrócenia.
Ostatecznie, po wielu trudach, Byrda odnaleziono w ciężkim stanie – zatruł się tlenkiem węgla z wadliwego piecyka. Ten incydent skłonił Poultera do zaprojektowania pojazdu, który w przyszłości umożliwi szybkie i bezpieczne przemieszczanie się po lodowej pustyni.

Dane techniczne – śmiała konstrukcja
- Długość: 17 metrów
- Szerokość: 6 metrów
- Wysokość: 4,8 metra
- Masa: 36 ton
- Silniki: Cztery Diesle Cummins o łącznej mocy 300 KM
- Prędkość maksymalna: 30 km/h
- Zasięg: 8 000 km (w teorii)
Pojazd miał pełnić funkcję mobilnej stacji badawczej z przestrzenią dla 4-5 naukowców, kuchnią, warsztatem, ciemnią fotograficzną i laboratorium. Na dachu znajdowało się miejsce na mały samolot zwiadowczy wyposażony w aparaturę badawczą.

Transport do Bostonu – koszmar na drogach
Budowa Antarctic Snow Cruiser trwała jedynie 11 tygodni. Jednak zanim trafił na Antarktydę, musiał przejechać trasę z Chicago do Bostonu… i tutaj zaczęły się schody. Pojazd był tak duży, że nie przewidziano innego sposobu transportu niż jazda na własnych kołach. Miał jednak jedną zasadniczą wadę – fatalnie radził sobie z drogami.
Podczas podróży:
- Wpadał w rowy i niszczył mosty.
- W Ohio zsunął się do rzeki i wymagał trzydniowej akcji wyciągania.
- W Appalachach okazało się, że nie daje rady podjazdom – przez co przez 92 km musiał jechać… tyłem.
Mimo problemów, pojazd dotarł do Bostonu, gdzie – ze względu na gabaryty – konieczne było skrócenie go o 3 metry, by zmieścił się na statek transportowy.
Katastrofa na lodzie – co poszło nie tak?
Po dotarciu na Antarktydę w 1940 roku okazało się, że Cruiser nie działa tak, jak planowano. Gigantyczne, gładkie opony, które miały zapobiegać osadzaniu się śniegu, zapewniały praktycznie zerową przyczepność. Pojazd ślizgał się po lodzie jak łyżwiarz bez łyżew, a każda próba jazdy kończyła się fiaskiem.
Próbowano ratować sytuację, obciążając pojazd kamieniami, ale efekt był mizerny. W końcu zdecydowano się wykorzystać go jako stacjonarną bazę badawczą. W tej roli sprawdzał się dobrze – mimo zewnętrznych temperatur sięgających -50°C, wnętrze było komfortowe i dobrze wyposażone.

Tajemnicze zniknięcie – co stało się z Antarctic Snow Cruiser?
Z powodu wybuchu II wojny światowej ekipa Byrda musiała opuścić Antarktydę, pozostawiając Cruiser na lodzie. Po wojnie myślano o jego reaktywacji, ale w 1946 roku technologia poszła już tak do przodu, że projekt porzucono.
W 1958 roku ekipa badawcza odnalazła Cruiser pod warstwą śniegu – jego wnętrze było nietknięte, z gazetami i papierosami pozostawionymi tak, jakby załoga miała zaraz wrócić.
W 1963 roku gigantyczna część Lodowca Rossa oderwała się i spadła do oceanu. Uważa się, że Antarctic Snow Cruiser został pochłonięty przez lodowe odmęty, stając się legendą inżynieryjnych porażek.
Podsumowanie – mit i rzeczywistość
Antarctic Snow Cruiser był wielką wizją, która miała zmienić oblicze eksploracji biegunów. Niestety, stał się symbolem ambitnego, lecz źle przemyślanego projektu. Mimo wszystko do dziś pozostaje ikoną inżynierskiej odwagi i jedną z największych zagadek polarnych.


Youtube
Warto też zobaczyć!
-
Wyobraź sobie pojazd, która może przetrwać wszystko – lodowe pustkowia, temperatury poniżej -60°C i wiatry, które zwalają z nóg. Taką właśnie legendą jest Charkowczanka!